21 października

21 października

Opowiadanie uniwersalne o angielskich ogródkach - Anglia i Walia

Usiądźcie wygodnie w fotelu a ja Wam opowiem o angielskich - anielskich ogródkach i ogrodach. Trochę miejskich, trochę wiejskich. 
Miasto może być małe lub duże. Jak chcecie.
 To jest opowiadanie uniwersalne
Gdybyśmy wzbili się w powietrze i stamtąd spojrzeli na Wyspę, zobaczylibyśmy, że prawie każdy jej mieszkaniec lubi być właścicielem "zamku".
Zamek taki, w postaci mniejszego lub większego pudełka mieszkalnego, ma dodatkowo niewielki skrawek zieleni.  

Fosy zamku i mosty zwodzone mogą być wyimaginowane, ale zamek każdego Anglika ma swoje "tereny zielone". Anglicy po prostu nie chcą na ogół mieszkać w mieszkaniach i dzielić podwórek z innymi.




W typowej dzielnicy z przedmieść lub dzielnicy mieszkaniowej "zamek" ma kształt nijakich bliźniaków lub szeregowców. Każdy zamek - pudełko posiada od frontu niewielki ogródek i na tyłach trochę większy.

W bardziej zamożnych dzielnicach ogródek od frontu jest nieco większy a dom cofnięty w głąb posesji!!!  W biedniejszych może być naprawdę symboliczny ale musi posiadać ścieżynę, furteczkę i odrobinę roślin na dowód, że jednak kwalifikuje się do miana "ogródka od frontu".




Wszystkie ogródki "zamkowe" otoczone są murem, płotem lub innym ogrodzeniem. Z przodu raczej niskim, żeby można było zajrzeć, z tyłu wysokim, aby się to nie mogło nikomu udać.




Ogródek z przodu jest zazwyczaj starannie zaprojektowany. Jest to miejsce gdzie Anglicy w ogóle nie przebywają.

To jedna z żelaznych zasad. Nigdy, przenigdy, nie siedzieć w ogródku frontowym!!!

Nawet jeśli jest tam miejsce na ławkę, nigdy się jej tam nie widuje.

Jeśli właściciel "zamku" nie kuca, nie pielęgnuje, nie zgina się jego obecność jest raczej niemożliwa. Na pewno nie wypada mu w tym miejscu stać!





Osoba w postaci "właściciela zamku" przebywająca w swoim ogródku frontowym jest uważana jako towarzysko dostępna i wtedy "rycerz sąsiad", któremu normalnie nie przyszłoby do głowy zapukać do cudzych drzwi, może zatrzymać się na pogaduszki. (!)


Pogaduszki owe, na 99%, rozpocznie od roztropnej uwagi o pogodzie lub pochwały ogródka sąsiada. Jeśli ogródek ogranicza się do wspólnego gazonu będzie miał dość kłopotliwą sytuację. Ale na pewno "po angielsku" wybrnie.

Wyjątkiem od reguły są ogródki byłych lub obecnych hipisów, obcokrajowców lub po prostu ludzi, chcących wyłamać się konwencji. W ich przybytkach "zieleni" znaleźć się może stara, zapadnięta kanapa a na niej właściciel posesji (zazwyczaj zaniedbany i zarośnięty), który będzie czerpał jawna radość z tej formy spędzania czasu. "Rycerze - kanapowcy" dopóki nie wstępują do koła gospodyń lub nie zaczynają grać w golfa, są spokojnie tolerowani przez bardziej konserwatywnych właścicieli sąsiednich "zamków".

Walia, nie Anglia:)

Ogród na tyłach "zamku" to ogród, którym wolno się cieszyć!!!

Dlatego zapewne bardzo często jest dość niechlujny. Tylko zupełnie wyjątkowo bywa tu tak, jak wszyscy wyobrażają sobie właśnie angielski ogród. Raczej trudno spotkać urokliwą kompozycje róż, malw czy bratków. Ogród ten jest, pamiętamy, otoczony wysokim murem, więc nie tak łatwo do niego zajrzeć.






Podstawowy model angielskiego tylnego ogrodu jest pokrzepiająco swojski.

Składają się bowiem nań: wysokie mury, kawałek bruku, kawałek trawnika, ścieżka, klomb, szopa.

Ten wzorzec musi być jakoś wyryty w angielskiej duszy skoro powtarza się na każdej ulicy w kraju. Nawet przed Hiltonem (który nawet przypomina szopę?) nie zrobiono wyjątku. Oczywiście, kawałek trawy jest nowocześnie plastikowy. Widać jaka Paris taki hotel. (Paris Hilton, wiadomo, znana z bezguścia)




Tylnych ogródków "zamkowych" nie zobaczymy w kolorowych albumach lub przewodnikach. Możemy je podziwiać, gapiąc się przez lornetkę i wspinając na dachy. Na szczęście wiele nie tracimy nie mogąc ich oglądać. Z estetycznego punktu widzenia jesteśmy trochę nabierani, słuchając bajek o angielskim ogrodzie.

Nie można oczywiście pominąć starań, jakich w ten ogród wkładają jego właściciele, wzorując się często zresztą, bardzo często, na ogrodzie japońskim. O czym chyba nie wiedzą.





Prawie wszystkie angielskie domy-zamki mają jakiś ogródek.

I prawie wszystkie są zadbane i należycie pielęgnowane.

Istnieje coś w rodzaju Krajowego Towarzystwa Ochrony Ogrodów, dla którego członków zaniedbanie ogrodu stanowi ciężki grzech, jak na przykład znęcanie się nad zwierzętami.



Wielką pomocą w uzyskaniu bardzo dobrych efektów jest deszcz.








Ogrodnictwo, zdaniem niektórych historyków tego tematu, ma niewiele wspólnego ze sztuką. Chodzi tu bardziej o status społeczny, aspiracje, styl życia i klasę (oraz  kasę?). Trudno jest mi się  z tym zgodzić, ale oczywiście prawdą jest, że ogrody wszędzie na świecie są wyznacznikami statusu społecznego i ekonomicznego. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że  nawet dobór roślin jest powodowany przynależnością klasową!

Należy tu jednak przypomnieć i zaznaczyć, że mody ogrodowe są zmienne.






Oceniając jednak właściciela ogrodu "zamkowego" w Anglii należy być ostrożnym jeśli nie potrafimy odróżnić staroświeckiej róży od np. odmiany Hybrid Tea. Ogólnie ogrody niższych klas są tu bardziej krzykliwe i chaotyczne, wyższych uporządkowane, równe i schludne.

Nie wspominając już o obecności ogrodników.

Czasem w ogrodzie znajdzie się element plebejski. Ot, taki znów swojski krasnal.


Jeśli zapytamy o niego właściciela, odpowiedź powie więcej niż sam przedmiot.

Udawana "wyższa klasa" na stwierdzenie "O! Krasnal?!?!" Odpowie: "Jest ironiczny". Dalsza część wywodu może być zawiła i długa!

Prawdziwy "rycerz na zamku" wyższej klasy powie, że kocha swojego krasnala! Bo z niczego nie musi się przecież tłumaczyć!

Klasy niższe uważają ten przedmiot po prostu za zabawny lub nawet ładny.

Na zakończenie wywodów o angielskim ogrodzie - Walia. Kamienna, surowa, inna. Inne też ogrody. Choć nadal angielskie. Tu jest zdecydowanie bardziej zamkowo.


















Uniwersalnego opowiadania  puenta jest taka:


Istnieje wiele typów angielskich ogrodów!


Przecież  "Anglia" to oprócz Anglii, również  Walia, Szkocja i Irlandia Północna.

Choćby tylko poprzez umiejscowienie tego skrawka zieleni ogrodowej w Wielkiej Brytanii, zmienia się  jego charakter i wygląd.

Nie mówiąc już o innych podziałach.
Miłego dnia Wszystkim.
ewa
Inny post o angielskich ogrodach
P.S Tekst powstał na podstawie badań socjologicznych Kate Fox. 







6 komentarzy:

  1. Ach, mogłabym jeszcze długo czytać i oglądać tę opowieść. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po raz kolejny wróciłam do tego artykułu - sporo już jest relacji z angielskich ogrodów (które zresztą uwielbiam czytać), ale ta jest wyjątkowa. Przyznam się zresztą, że przy pierwszym czytaniu byłam oburzona, że ktoś mi tu śmie burzyć moją idealną wizję angielskiego ogrodu. Fajny i przydatny tekst!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję:) Ja, przy pierwszym wypadzie do Kew Garden (przyzwyczajona do ciasnego i skumulowanego ogrodu botanicznego we Wrocławiu),zastanawiałam się dlaczego tak się wszyscy nim zachwycają. Teraz już wiem, ale do tego nie wystarczyło oglądanie zdjęć w internecie i gazetach. Nie lubię stereotypów i uogólnień a właśnie "ogród angielski" jest takim uogólnieniem i nadużywanym słowem kluczem? Podobnie jest z z japońskim. Czy betonowa latarenka i klonik wystarczą? Zgłębiając temat i nie ograniczając do wybranych i kultowych ogrodów na Wyspach(bo przecież i te są tam tak bardzo odmienne od siebie)trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i przynajmniej próbować to nazwać, i to jest taka właśnie próba:)

    OdpowiedzUsuń

dziękujemy:)