"Jak blogerka nie pisze, to to nie jest blogerka"- napisała Megi i rację ma. Tylko, że ja nigdy nie chciałam być blogerką! Ja jestem z upodobania kierowcą i jeszcze paroma innymi kobietami w jednej. To Aga miała być blogerką. Więc dlaczego ja?Bo jak zawsze się poczuwam żeby do końca jechać. Więc prowadzę, lecz nie bardzo wiem, co to jest ten koniec w przypadku bloga? Z podróżą jest łatwiej. Jest droga, jest koniec drogi, jesteśmy u celu. A blog? Blog żyje. Jeśli żyje, to pewnie i umiera a nie kończy się. Tylko czy to jest w ogóle możliwe w sieci? Do tego zawsze coś człowieka na zewnątrz auta poruszy, w całość się zazębi i na blog się pcha.
Wszystko więc pewnie od tego poruszania, zwłaszcza kierownicą.
Wszystko więc pewnie od tego poruszania, zwłaszcza kierownicą.
Najczęściej to coś ma kolor, choć w części, zielony. Jak mój nowy jag, co udaje stary samochód mając dopiero 23 lata.
Tak więc jeżdżąc sobie tym zielonym kotem tu i tam w celach odpoczynkowych, dojechaliśmy po raz któryś tam do Pragi. Giebułtów, wiadomo, koniecznie po drodze był plewiony. Widoki Izerskie oglądane z pałacowej drogi, (Ogrody Otwarte w czerwcu obowiązkowo będą wizytowane;)) ale na koniec majówki ulubione Hradczany podziałały jak magnes. Choć na chwilę okiem rzucić z góry w dół. Tego nigdy dość.
Po drodze jakiś "nowy" zamek w Mnichovo Hradiste się trafił. Warto! Klonowe żywopłoty i grabowe topiary. Kto powiedział, że musi być cis lub bukszpan?
Wiele rzeczy podoba mi się u Czechów. I jakoś mi bardziej z nimi po drodze. Potrafią jednak również zaskoczyć. Jak choćby poniżej na zdjęciu. Co to za kosmiczne pomysły? Choć u nas tej porażającej "estetyki" i tak więcej...a tam, jednak więcej prostoty. Jak na przykład ten płot z żerdzi.
I wszędzie dużo kwiecia. Bzy, kasztanowce, wiśnie, kaliny....
W Pradze jak zawsze panika. Co zrobić z autem...? I choć ja znam, ukryty koło Ministerstwa Obrony parking przyjemnie ocieniony kasztanowcami i darmowy, GPS go nie zna. A przecież nie jedziemy tirem. Skąd te propozycje objazdu? Prawdopodobnie nie znają go również mieszkańcy, bo twierdzą, że teraz na Hradczany autem dojechać się nie da.
Otóż jednak nadal się da. Zawsze należy jechać do końca.
Bardzo lubię na Hradczany od tej strony wchodzić. Najpierw przemierza się ogrody zamkowe i podziwia widoki miasta. Mało jest tu ludzi. Nikomu nie chce się tak wysoko wspinać. Turyści najczęściej tu już nie docierają, obezwładnieni wspinaczką na dziedziniec zamkowy rezygnują z przejścia za bramę. I chwała im za to. Panuje tu spokój. Ale temu, kto lubi ogrody wcale nie w głowie kolorowy tłum. Tu jest inna Praga. Miło jest stąd powoli zejść w dół, na Most Karola, i stać się nieuchronnie częścią tego tłumu...
Na Hradczanach jest chyba Najdłuższa Rynna? Jest tam też plac zabaw (we Wrocławiu by go nie było). I jest coraz więcej czerwonych oldsmobili (choć chyba są nowe). Jest kamienica pod rzepą i wiele innych mniej lub więcej "zielonych" akcentów. Same zalety.
Nie, jest też wada.
Choć wady są przecież cieniami zalet.
O 18.00 zostaniecie bezceremonialnie wyrzuceni za bramę. Może to się Wam wydać bardzo niesprawiedliwe. Rada jest prosta, należy oglądać ogrody na początku a nie na końcu spaceru. Ministerstwa Obrony czuwa.
Pozdrawiam :)
ewa
A na wanny nikt się nie burzy?
OdpowiedzUsuńPiekna winnica. Zaskoczyły mnie te pełzające rabaty. Świetny pomysł. I połęczenie bratków z tulipanami; znacznie lepsze niż łączenie z narcyzami (patent na rabatach warszawskich).
A widzisz, jakoś nikt:) stoją sobie na zapleczu kawiarni i na noc zamykane są szczelnymi wrotami. W sumie nie widać ich tak bardzo więc niech im. Ten patent akurat tu nie taki nowy. Bardzo chyba niemiecki (Bugi wszystkie), ale i trafiony. Dobrze też z niezapominajkami wyglądają a pracy przy tym mniej. Tylko wysiać w maju. Za to warszawski chyba faktycznie oryginał:)
UsuńFajne migawki, trochę podobne wrażenia miałam w ubiegłym roku, choć byłam szczęśliwie bez samochodowa, to w okolice Ministerstwa Obrony dotarłam metrem a potem się zgubiłam :) idąc zupełnie w odwrotną stronę niż potrzeba szczęśliwie potem się znalazłam...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
m.
tak, tak. Tam jest jakiś magnes. Zawsze się w końcu trafia. Kiedy budowali metro dojechałam przez podziemny parking galerii, haha.
UsuńOczywiście kupując na wjeździe i wyjeździe bilet parkingowy Tak wyszło. Magnes!