W tym przypadku produkcja niewinnego alkoholowego napoju rozpoczęła się z nadmiaru.
Jak zawsze żal było wyrzucać. Poniemiecka jabłoń groziła zawaleniem od ciężaru jabłek. Dzięki podporom różnego, mało profesjonalnego typu, przetrwała nieuszkodzona. Niesamowite jak elastyczne mogą być te grube konary!
Oraz z faktu posiadania litrowego słoika miodu gryczanego.
Oczywiście wiem, że to najlepszy, najzdrowszy itd miód. Niestety, nikt go sobie z moich domowników nie upodobał. Więc stał bezpański. Wystarczyło skojarzyć dwa fakty i powstał jabłecznik. Nawet proporcje (narzucone przez butlę) zostały przypadkiem dobrane w sam raz. Później sprawdziłam oryginalne:)
Choć dziwi mnie, że akurat na Wyspach Brytyjskich wymyślono i opatentowano cydr (bo tak brzmi prawidłowo nazwa tego napoju w oryginalnym składzie) mógłby powstać również w Polsce. Przecież to banalny przepis.
10 litrów soku z jabłek + 1 kg cukru.
Można dodać 10 litrów wody lub nie. Zależy od soczystości i ilości jabłek.
W moim przypadku cukier zastąpiłam miodem. I co wyszło. Rewelacja!!! Może powinnam ją opatentować? A może już ktoś na to wpadł wcześniej? Tak czy inaczej, ten pomysł jest mój. Przez przypadek i oszczędność oczywiście:).
Mój jabłecznik (oryginalna nazwa cydr jest opatentowana) powstaje z jabłek nieznanej mi odmiany i ogromnych rozmiarów. Co dwa lata następuje ich wysyp. Robię więc zapas na okres posuchy:) bo żal patrzeć jak leżą pod drzewem.
Wyciskam sok w sokowirówce, na zimno. Do soku dodaję miód i wszystko razem nastawiam w butli z rurką. Płyn jest wtedy mętny. Gdy napój zaczyna "pracować", w ciemnym i ciepłym pomieszczeniu, robi się klarowny. Ma nawet bąbelki jak szampan. Kolor piękny - złoty, ale odcień zależny od odmiany jabłek.
A dzięki gryczanemu aromatowi miodu jego smak jest taki oryginalny.
A dzięki gryczanemu aromatowi miodu jego smak jest taki oryginalny.
Fermentacja trwa około 7 dni. Potem powinno się, przez wężyk, zlać klarowny płyn do butelek. Najlepiej zakręcanych. W ciemnym pomieszczeniu może leżakować długo. Teoretycznie kilka lat. Ale to tylko teoria, bo w praktyce nie ma na to szans, ha,ha. U mnie najdłużej leży dwa lata.
Oryginalny cydr wyciskano w dawnej Anglii w prasach. Fermentował w drewnianych beczkach. Był bardzo popularny. Właściwie każdy gospodarz przetwarzał kilka ton jabłek. Po co? Ponieważ cydr był środkiem płatniczym! Można było butelką czy zgrabnym gąsiorkiem zapłacić za pracę pomocnikom na wsi. Za wiele spraw i pac płacono właśnie cydrem.
Dla wyrafinowanych podniebień możliwe jest też stosowanie wersji z drożdżami winnymi. Według uznania.
Ja proponuję przed napełnieniem butelek, sprawdzić słodycz napoju. Jeśli nam nie odpowiada, do każdej butelki możemy dodać łyżeczkę cukru (to z oryginalnego przepisu) lub miodu (ja tak robię).
Tymczasem, pozdrawiam serdecznie nowych członków i życzę udanego jabłkobrania:)
hmm brzmi ciekawie może i ja zrobię cydr;)
OdpowiedzUsuńBorykasz się z nadmiarem jabłek ?:) Zawsze się przyda na długie zimowe wieczory, ha,ha
pozdr. ewa
borykam się. Szkoda zmarnować, najlepsze są suszone, ale ile roboty z obieraniem! żeby to się dało klikać i obierać, ale nie!
OdpowiedzUsuńa jest jakiś szybki sposób na suszenie, bo w suszarce do grzybów to już niestety nie mam czasu? Choć je uwielbiam też. Polecam też cydr:)Zawsze się przyda, a nawet prof. N.. z OB, znawca wielki tych mikstur, bardzo go chwalił, jak zdegustował. Tylko dlatego odważam się podać go w świat:)
OdpowiedzUsuńCydr był też znany w PRL, zwany potocznie "jabol", "chateou de jabol" rocznik bieżący itd. Różnił się tylko dodatkiem siarki, by zakończyć wcześniej fermentację. Sypiali po nim chłopaki w rowach na wsiach tzw. "pijoki". Idziecie może tą samą drogą? heheheheh:)
OdpowiedzUsuńNie lubimy utartych ścieżek. Staramy się o własne :) Pozdrawiamy.
Usuń