16 czerwca

16 czerwca

Jak się kończą zrywy społeczne. Ul. Hubska - Zielona Adrenalina.


Zdziczały ogródek działkowy to niezłe miejsce do nauki.
Była kiedyś w maju 2012 roku taka akcja. Nazywała się Zielona Adrenalina. Brałyśmy w niej udział nie tylko my. Brali również mieszkańcy budynku przy zazielenianym dla nich skwerze. O ile pamiętam pieniądze na rośliny wyłożyła Fundacja Sędzimira a organizacją zajęła się Spółdzielnia Mieszkaniowa, do której ów skwer należał.

Jeśli chodzi o ścisłość była to pani architekt krajobrazu zatrudniona na etacie w tejże spółdzielni. 
Były zakupione rośliny, narzędzia, kiełbaski na grilla i nawet dla utrudnienia padał deszcz a mimo to sporo mieszkańców przyszło i pracowało. Szczerze mówiąc nie pamiętam już kto robił dobór roślin. A szkoda.




Była też Megi, nasza koleżanka Aga (wtedy D :)) i wiele innych osób, które mimo deszczu postanowiły nie siedzieć w domu, tylko pomóc zrobić "coś dobrego" i "posadzić te rośliny". Pozdrawiamy:)
 


Kiedy wczoraj Aga przysłała te zdjęcia z dopiskiem "patrz", zrobiło mi się smutno. Zastanawiam się dziś co poszło nie tak? Wygląd tego skweru po 3 latach, nie jest taki, jakiego można byłoby się spodziewać. 

Miło jest popatrzeć na zdjęcia ogrodów w czasopismach "przed" i "po". Najczęściej "po" jest tym optymistycznym obrazem pozytywnych zmian. 
Co więc po...szło nie tak na skwerze przy ul. Hubskiej...??? 

Rośliny nie zawiodły. Oczywiście tylko te, które były dobrane prawidłowo do warunków w jakich przyszło im żyć. Reszta poległa. Zniknęła. O żółto kwitnącą tojeść kropkowaną byłam spokojna. Ta sobie zawsze poradzi niczym matka-polka.

po...
przed...
Tak samo liliowce. Nie raz już miałam okazję podziwiać ich wytrzymałość, choćby na dzikich wysypiskach śmieci....

przed
po..
Miskanty, czyli  trawy, to też nie jest niespodzianka. Ale gdzie kocimiętki, lawendy a nawet nawłoć i cała masa innych ? Doszukam się wykazu, bo sporo ich tam było. Ktoś powie, że winny cień. Ale cień zawsze tam był. Że brak podlewania lub nieostrożne koszenie. Może i tak. Jak widać, tym które zostały, to nie przeszkadza.




Smutny wniosek z tej wesołej akcji jest taki, że zawinił jak zawsze człowiek.

Ten, który założył z góry, że mieszkańcy sami będą zainteresowani dalszym pielęgnowaniem powstałego dla nich miejsca. Choćby takim  podlewaniem i odchwaszczaniem, które jest na początku konieczne. Że będą wiedzieli jak to robić i kiedy. Może się stwierdzenie owo wydać nie na miejscu, ale wiem, że ludzie na wsiach nie mają często wiedzy jak to robić prawidłowo a co dopiero w mieście. Nawet woda była tu na miejscu. Tuż obok, w pomieszczeniu gospodarczym. To nie problem. Śmietnik również. Kompostownik, to już tylko w sferze marzeń.  "Zaraz by ukradli".

Akcja była  szczytna, wydano trochę pieniędzy i przyszło wiele osób a nawet  padał deszcz. Na dobry początek To jednak jeszcze za mało. "Po"...tem również, a nawet zwłaszcza wtedy, trzeba dbać. Ustalenie tego, kto się tym zajmie jest bardzo ważne.

A "przed"  dobierać rośliny nie z pierwszych stron ogrodowo-modowych czasopism, ale te nie wymagające, sprawdzone i niezawodne. Dopiero z czasem, kiedy jest ku temu sprzyjająca pracowitość mieszkańców, dosadzać bardziej kapryśne.

Dobrze jest też od razu wyłonić osobę, która raz, dwa razy, w roku zorganizuje powtórzenie takiej "zabawy" i skrzyknie mieszkańców dla zrobienia porządku i pielęgnacji. Bez tego czeka nas efekt jaki widać często na opuszczonych działkach ogrodniczych. Polecam takie miejsca do nauki.

Pozdrawiam:)
ewa


4 komentarze:

  1. ja robiłam dobór roślin :-) mam nawet listę. I powiem ci, że uwarunkowań było sporo. Po pierwsze- teren znałam tylko ze zdjęć, a nikt jakoś nie sfotografował koron drzew, zimą zresztą (tak, mogłam tam pojechać i wtopić jeszcze więcej prywatnego czasu, jasne). Po drugie- rabata miała być, jak może pamiętasz, fioletowo- żółta, w kształcie jaja, żółtka czy coś tam (taka wariacja innego archikraja na temat "ogrodu ptasiego"). Po trzecie- jedna pani ze spółdzielni lubiła irysy, inna lawendę...
    ... a jak przyjechaliśmy z tymi chwastami na miejsce, to mogłam tylko rozłożyć je zupełnie inaczej, niż na "projekcie", za to mniej więcej w miejscach, w których były w stanie sobie poradzić przy minimalnej pielęgnacji. Naprawdę to były odporne gatunki, odchwaszczanie ze sulchnianiem gleby dwa razy w sezonie i podlewanie w okresach suszy by wystarczyło, ale już wtedy WIEDZIAŁAM, że tak będzie, wiem, że tak jest w innych miejscach osiedla, bo tak wyglądają akcje, w których nagrodą jest uścisk dłoni prezesa i bonusy dla organizatora oraz kop w tyłek dla uczestników- społeczników. I brak zainteresowania później, pozwolenie na ostygnięcie zapału mieszkańców.
    Nigdy więcej.
    Mam takie same zdjęcia:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję ci Megi za komentarz. Wiem, że robiłaś co można i mam wielki szacunek dla twojej wiedzy botanicznej. I wiem już, że takie akcje, to eksperyment na roślinach i one są zawsze "przed" niby najważniejsze ale "po" już w ogóle nie ważne. To taka FLAGA do machania.
    Zapomniałam, że fioletowo-żółta ale to banalne jajko pamiętam:) I pamiętam, ze ten archikraj miał dr przed nazwiskiem albo się o nie starał. Jak dla mnie tego egzaminu nie zdał choćby nie wiem jak prezes serdecznie rękę ściskał. I nie zdali go mieszkańcy. Pełna lipa i lenistwo. To najbardziej boli, że te rośliny umarły na oczach tylu ludzi. to przecież wieżowiec. Nikt tam nie miał serca?
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to prawda, że pod oknami wielu ludzi, ale jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby ich "pociągać do odpowiedzialności", wszyscy to przecież nikt. Wydaje mi się, że ten, co by się wyrwał do plewienia czy podlewania, byłby uznany za frajera. Poniekąd słusznie, bo raz- płacą za utrzymanie terenu, a kilka kwiatków raz na 100 lat to nie są fanaberie. A dwa- nikt z tych, co biorą pieniądze, ich nie wzmocnił choćby dobrym słowem.
      Za to tych dr archikraj pociągam, bo oni jedyni coś z tego mieli (pensję,może premię, punkt do cefałki). Pamiętam też fochy i brak magicznych słów na koniec, naprawdę od czapy ta akcja. I przypomniało mi się, że jednak zdjęć nie było, dobierałam rośliny wg mapy i orientacyjnie podanych powierzchni, do wszystkich miejsc, na terenie których odbywał się ten czyn społeczny;-)
      Masz rację, że rośliny w takich akcjach nie są ważne, to taka flaga... bardzo celne, to samo mi się pomyślało o "ogrodzie świętojańskim" w Rynku, o Mostach Klary... a z wiekiem czuję względem roślin coraz większą empatię, nie lubię ich męczyć itd. Pozbawianie życia wydaje mi się równie okrutne, jak w wypadku zwierząt... wczoraj opłakałam ambrowce przy pętli oporowskiej, takie piękne, posadzone kilka lat temu, a teraz wycięte, bo co, przewali się kolejne monety i posadzi nowe. Nie wiedzieli, że będą przebudowywać? dobrze wiedzieli, wszystko na sztukę i rozkurz.

      Usuń
    2. No cóż, niby mieszkańcy płacą za pielęgnację terenu. Fakt. Ale co za te pieniądze dostają? Łyse trawniki i posadzony za komuny żywopłot. Czy nie powinno się wymagać więcej? Czy to nie był dobry początek, żeby mieć wokoło przyjazne otoczenie? Mnie się wydaje, że wystarczyło zadbać a później "gonić" Spółdzielnię do roboty skoro już ten bat do ręki dostali. Jakkolwiek by on, ten projekt nie był "jajowaty".
      Też mnie zastanawia, co się stanie z roślinami po tej akcji z Mostami. choćby na moście Klary. To jakieś totalne barbarzyństwo. W tym "naszym' mieście niezmiernie częste.

      Usuń

dziękujemy:)